piątek, 9 grudnia 2011

Nadgorliwość

Bardzo mi sie podoba następujący dowcip: "Reżyser wybiera statystów do filmu spośród ustawionych w dwuszeregu kandydatów. Długo im sie przygląda, aż w końcu wskazuje trzech z nich: Ty, ty i ty! W tym momencie z drugiego szeregu wysuwa się niezauważony wcześniej przez reżysera kurdupel i zaczyna prosić: Panie reżyserze! I jeszcze ja! Ja też! Reżyser patrzy na niego ze zdziwieniem i oświadcza: Zgoda, ty też. Wy trzej i ty czwarty, wypierdalać!"

Podobne zdarzenia mają miejsce w polityce i gospodarce. W 2008 roku Słowacja wysunęła się przed szereg swoich sąsiadów (Polska, Czechy, Węgry) i przystąpiła do strefy euro. W warunkach kryzysu skutki okazały się opłakane. Stała się zdecydowanie najdroższym krajem w okolicy i w efekcie z "tygrysa Europy" przeistoczyła się w trapiony kilkunastoprocentowym bezrobociem kraj o zwijającej się gospodarce bez żadnych perspektyw na poprawę sytuacji.

Premier Donald Tusk do dzisiaj nie może odżałować, że Słowacy przed kryzysem zdążyli do euro, a on nie. Dlatego teraz wysuwa się przed szereg i kiedy strefa euro zamierza zobowiązać swoich członków do dyscypliny budżetowej pod groźbą dotkliwych kar, on krzyczy: "Pani reżyser Merkel! I jeszcze ja! Ja też!"

Jeśli Unia Europejska przyśle nam swoich audytorów, to bez wątpienia odkryją wywalony poza budżet Fundusz Drogowy i inne śmieci zamiecione pod dywan. Okaże się, że nasz deficyt budżetowy, to nie 3% PKB, tylko 7 lub 8%. Nie dość, że będziemy szybko musieli podnosić podatki i obcinać świadczenia socjalne, żeby zmieścić się w limicie, to jeszcze dowalą nam kilka miliardów euro kary. Jednak przewidzenie takiego biegu wydarzeń najwyraźniej przekracza możliwości percepcji premiera Tuska. On chce być gwiazdą jednego wieczoru w Brukseli. A potem choćby potop.

czwartek, 17 listopada 2011

Deja vu

Grecy to lenie i pasożyty, którzy zamiast zacisnąć pasa i wziąć się do solidnej roboty, wszczynają rozróby i chcą żyć na koszt innych narodów. Takie opinie można spotkać nie tylko w mediach, ale na wielu blogach i nawet w prywatnych rozmowach. Kiedy je słyszę, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że już kiedyś coś podobnego słyszałem. A jakże, jakieś 30 lat temu w NRD, Czechosłowacji, na Węgrzech i w Bułgarii. Tylko wówczas dotyczyły one Polaków. Obywatele tych tzw. demoludów nie pojmowali jeszcze, że system realnego socjalizmu właśnie zaczął definitywnie się rozpadać, a Polska jest tylko pierwszą kostką domina.

Podobne odczucia mam, gdy oglądam spontaniczną radość Włochów po upadku Berlusconiego. To wygląda podobnie, jak w Polsce w roku 1989, kiedy upadła komuna i władzę przejęła teoretycznie Solidarność, a praktycznie namiestnik namaszczony przez wielką światową finansjerę w osobie Leszka Balcerowicza. Włosi i Grecy jeszcze nie wiedzą, co ich czeka i dlatego cieszą się z objęcia sterów rządów przez Papademosa i Montiego. W rzeczywistości właśnie stracili resztki niepodległości, a w/w pomazańcy kapitału wyprują z nich bebechy, byle tylko zadowolić swoich mocodawców.

W Polsce Balcerowicz, Bielecki, Belka jeszcze czekają na bezpośrednie przejecie władzy. Na razie demokratycznie wybrany premier Donald Tusk rozpoczął długo oczekiwane reformy ekonomiczne od drastycznej podwyżki cen lekarstw i obcięcia ulg na dzieci przy jednoczesnym rozmnożeniu ministerstw i innych synekur dla partyjnej sitwy. Znowu deja vu? A jakże. Wszak już Jerzy Urban oznajmił Polakom wszem i wobec, że "rząd się wyżywi".

Rząd zawsze się wyżywi. Nie ważne, czy jest wybrany demokratycznie, czy nie. Klasa pasożytnicza nigdy dobrowolnie władzy i przywilejów nie odda. W 1980 roku Polacy rozpoczęli walkę o "równe żołądki", a w konsekwencji obalili zmurszały relikt, jakim był realny socjalizm. Dzisiaj tzw. oburzeni protestują na ulicach wielu miast świata też w gruncie rzeczy nie wiedząc, o co naprawdę walczą. A w rzeczywistości gra idzie o obalenie chwiejącego się w posadach systemu opartego na fasadowej demokracji, monopolu medialnym i dyktaturze wielkiego kapitału finansowego, na hipokryzji i niesprawiedliwości. Podobnie, jak realny socjalizm ten system jest oparty na zgniłych fundamentach i przez to nienaprawialny. Trzeba go obalić i na zgliszczach zbudować nowy, lepszy. Im prędzej, tym lepiej.

środa, 19 października 2011

Wściekła suka

Podczas wizyty w Trypolisie w czasie spotkania z libijskimi studentami sekretarz stanu USA pani Hillary Clinton stwierdziła, że "USA chciałyby, żeby Muammar Kaddafi został zabity". To już do tego doszło? Można publicznie wyrażać takie życzenia? O ile wiem, to publiczne podżeganie do zabójstwa jest przestępstwem, chyba także w USA. Kaddafi jest postacia kontrowersyjną. Jedni go nienawidzą, inni (Berlusconi) nie tak dawno całowali go po rękach. Jeżeli ktoś miałby jednak zadecydować o jego losie, to chyba tylko niezwisły sąd działajacy w imieniu narodu libijskiego, a nie podżegacze z drugiej półkuli.

Uzurpacja uprawnień Pana Boga przez administrację USA staje się coraz bardziej nachalna. Szczególnie w wydaniu Hillary Clinton. Jak niedawno ujawnił Wikileaks ta "dama" poleciła służbom specjalnym USA potajemne zbieranie odcisków palców od dyplomatów z całego świata pracujących lub czasowo przebywających w ONZ. Nie ma większych morderców i zbrodniarzy na tym świecie, niż kolejne administracje USA (w tym obecna z pokojowym noblistą na czele). Co roku dziesiątki lub setki tysięcy niewinnych ludzi giną na skutek zbrodniczych rozkazów wydawanych z Waszyngtonu. I te kanalie śmią jeszcze pouczać innych, kto ma zostać zabity?

Nasuwa sie też pytanie, czy obywatele USA upoważnili panią Clinton do składania takich deklaracji. Może przeprowadzono tam jakieś referendum w tej sprawie? Nic mi o tym nie wiadomo. Gdyby to jeszcze w imieniu USA występował Barack Obama wybrany przez Amerykanów w demokratycznych wyborach, to może wygladałoby to trochę inaczej. Ale mianowana przez niego urzędniczka państwowa? Jej wypowiedź w Libii to grube nadużycie władzy, kpiny z demokracji i przestepstwo, które powinno być ścigane przez międzynarodowy trybunał.

Skoro pani Hillary Clinton może podżegać do zabójstwa w imieniu USA, to na zasadzie analogii ja chyba mogę zabrać głos w imieniu ludzkości. Oświadczam, że wściekłe suki należy odstrzeliwać, żeby nie roznosiły wścieklizny.

wtorek, 18 października 2011

100 lat

Od pewnego czasu mam dziwne uczucie, że epoka, w której żyjemy zmierza do szybkiego i nieuniknionego końca. Biorąc pod uwagę, że poprzednia trwała od Kongresu Wiedeńskiego (1815) do I Wojny Światowej (1914-1918), to chyba rzeczywiście nadszedł czas wielkich przemian. Własnie minęło lub niedługo minie 100 lat od dwóch pozornie lokalnych wydarzeń, które stanowiły swoiste memento dla porządku światowego uzgodnionego w 1815 w Wiedniu.

Pierwsze z tych zdarzeń miało miejsce w Wielkiej Brytanii. Żeby je prawidłowo ocenić, należy cofnąć się w czasie do przełomu XVII i XVIII wieku. Wtedy właśnie po długim okresie naprzemiennych rewolucji i kontrrewolucji Brytyjczycy określili ustrój swojego państwa, który dał im przewagę nad całą resztą świata. Jego mechanizm był prosty i polegał na podziale władzy pomiędzy demokratycznie wybieraną Izbę Gmin, dziedziczną Izbę Lordów i króla. Monarcha miał najmniej do gadania, ale jego rola "języczka u wagi" wbrew pozorom była bardzo ważna. Był to chyba najlepszy mechanizm rządzenia w historii ludzkości i szybko doprowadził Wielką Brytanię do pozycji najsilniejszego mocarstwa na świecie.

System zaczął się chwiać na początku XX wieku pod wpływem coraz bardziej rozprzestrzeniajacych się idei lewicowych, anarchistycznych i rewolucyjnych. Izba Gmin "w imię postępu i demokracji" zażądała rozszerzenia swych uprawnień kosztem marginalizacji Izby Lordów. Dopóki na straży starego porządku stał ostatni brytyjski monarcha z prawdziwego zdarzenia Edward VII, była to tylko niegroźna, chociaż hałaśliwa hucpa. Jednak jego następca Jerzy V, wystraszony słabeusz ugiął się i poparł żądania "złodziei demokratycznie wybranych przez idiotów". W 1911 roku Izba Lordów definitywnie straciła wiekszość swoich uprawnień i przestała się liczyć jako realna władza.

Skutki przyszły bardzo szybko. Wplątana w dwie wojny światowe Wielka Brytania wykrwawiła się i straciła hegemonię światową na rzecz USA. Pax Britanica został zastąpiony przez Pax Americana. Brytyjska tradycja nakazująca kończyc konflikty (nawet z Zulusami i Maorysami) traktatem gwarantujacym stronie przegranej minimum godności i szans rozwoju została zastąpiona amerykańską ( z korzeniami w Rosji i w Niemczech) polegajacą na wdeptywaniu pokonanego przeciwnika w ziemię.

Druga istotna dla świata zmiana miała miejsce w 1913 roku. Wtedy własnie prezydent Woodrow Wilson podpisał ustawę powołujący do życia FED, System Rezerwy Federalnej USA. Ten prywatno-państwowy potworek prawny w krótkim czasie zaczął odgrywać wiodącą rolę w kształtowaniu gospodarki USA, a potem w coraz większym stopniu całego świata. O skutkach działalności FED-u można by napisać tomy. Wymieńmy wiec tylko te najważniejsze: stopniowa likwidacja standardu złota i wprowdzenie pieniądza fiducjarnego, uzyskanie dominującej roli przez kapitał finansowy kosztem kapitału produkcyjnego, niespotykana w dziejach ludzkości ekspansja kredytowa, rozwój wielkich korporacji kosztem upadku drobnych firm, spowolnienie postepu naukowo- technicznego, globalny kryzys zadłużeniowy.

Jeżeli komuś jeszcze mało zwiastującej koniec epoki 100-letniej symboliki, to dodam jeszcze, że w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku poszedł na dno "Titanic".


piątek, 12 sierpnia 2011

Ofiary systemu

Na początku sierpnia doszło w Polsce do kilku tragicznych wydarzeń, które można sprowadzić do wspólnego mianownika. Straciły życie osoby, które mogłyby żyć, gdyby nie obowiązujący w naszym kraju sytem prawny dotknięty głęboką patologią.

Pierwsza w kolejności była tragedia, która rozegrała się w Ząbkach. 64-letnia kobieta zastrzeliła dwoje wnucząt, a następnie popełniła samobójstwo. Trzeba dodać, że dzieci dotknięte były ciężką nieuleczalną chorobą (porażenie mózgowe), a babcia popełniła swój czyn, chcąc w ten sposób ulżyć doli ich rodziców (czyli córki i zięcia). Dzieci z ciężkimi i nieodwracalnymi wadami rozwojowymi rodzi się coraz więcej. To nieunikniony uboczny skutek postępu medycyny. Kiedyś większość takich dzieci umierało przy porodzie. Dzisiaj lekarze potrafią utrzymać je przy życiu ... i niewiele więcej. Rodziców nikt nie pyta, czy chcą wychowywać dziecko, które nigdy nie będzie zdrowe i będzie wymagało opieki do końca życia. Wręcz przeciwnie, takie choroby się przed nimi zataja, co opóźnia podjęcie jakiejkolwiek sensownej rehabilitacji. Z pełną premedytacją, bo chodzi o to, by zdążyli pokochać swoje maleństwo zanim odkryją, że coś jest z nim nie tak. Z jednej strony mamy setki tysięcy rodziców, którzy porzucają swoje dzieci (zdrowe lub chore) i nigdy nie zostają pociągnięci do jakichkolwiek obowiązków alimentacyjnych, a z drugiej państwo skazuje na gehennę tych porządnych, którzy mają sumienie i wychowują niepełnosprawne fizycznie i umysłowo dzieci. Państwowa pomoc dla takich rodzin ogranicza się do 150 zł miesięcznie. Z niepełnosprawnych dzieci wyrastają niepełnosprawni dorośli, którymi opiekują się rodzice staruszkowie. A po ich śmierci trafiają do ośrodków opieki społecznej, w których "opieka" niewiele zmieniła się od czasów średniowiecza, a będzie jeszcze gorzej, bo idzie kryzys. Wiec może nie potępiajmy za bardzo babci morderczyni.

W Szczepankowie na Mazurach 51-letni Zdzisław R. zamordował żonę, 13-letnią pasierbicę i 4-letnią córkę, a następnie się powiesił. Media określiły go jako zwyrodnialca, przypominając i podkreślając jego wcześniejsze występki, których było całkiem sporo. A jednak po dokładnej analizie faktów można dojść do wniosku, że prawda nie była taka prosta, jak by się na pierwszy rzut oka wydawało. Morderca wyłożył swe racje w liście pożegnalnym i warto przynajmniej się nad nimi zastanowić. Zdzisław R. był niewątpliwie draniem spod ciemnej gwiazdy. Karany uprzednio za kradzieże, do początków sierpnia br. właśnie odsiadywał kolejny wyrok za pobicie sąsiada. W międzyczasie (czyli będąc w więzieniu) został oskarżony przez pasierbicę (przy poparciu żony) o molestowanie seksualne i gwałt. Zarzut gwałtu został oddalony przez sąd (zapewne w efekcie badania lekarskiego), ale za molestowanie Zdzisław R. otrzymał wyrok 2 lat i 3 miesięcy więzienia. W praktyce był to wyrok okrutnej śmierci, o czym jako doświadczony kryminalista wiedział. Z etykietką "pedofila" w polskim więzieniu przeżywa się zazwyczaj kilka miesięcy, a potem popełnia samobójstwo, nie mogąc znieść szykan i tortur zadawanych przez współwięźniów za pełną wiedzą i aprobatą służb więziennych. Czy można się dziwić Zdzisławowi R. , że mając przed sobą taką perspektywę, w krótkiej przerwie pomiędzy wyrokami przez kilka dni pił na umór, a potem w pijackim szale zamordował 2 kobiety (żonę i pasierbicę), które zgotowały mu taki los? Można za to się dziwić sądom, że tak często skazują za przestępstwa seksualne tylko na podstawie pomówienia. Morderca w liście pożegnalnym kategorycznie zaprzeczył, że kiedykolwiek dotknął swej pasierbicy. Wyjaśnił także, że udusił własną 4-letnią córkę, kierując się chęcią uchronienia jej przed poniewierką, na jaka byłaby skazana w swym dalszym sierocym życiu. Był na pewno złym człowiekiem, ale czy wystarczająco złym na miarę okropnego czynu, którego dokonał? Czy nasz wymiar (nie)sprawiedliwości nie jest współwinny śmierci 4 ludzi?

Andrzej Lepper odebrał sobie życie, nikogo przedtem nie mordując i nie pozostawiając listu pożegnalnego. Ze Zdzisławem R. łączy go jednak fakt skazania (w 1 instancji) za przestępstwa seksualne. Na podstawie pomówienia kompletnie niewiarygodnej osoby, która wcześniej przed całą Polską urządziła zgaduj-zgadulę pod hasłem: Kto jest tatusiem mojego dziecka? Za podobne "przestępstwa" kolega Leppera Stanisław Łyżwiński odsiedział w więzieniu 4 lata bez prawomocnego wyroku. Być może pogodzony z faktem, że proces w sprawie tzw. seksafery w Samoobronie nie ma nic wspólnego z praworządnością i sprawiedliwością, Andrzej Lepper liczył na rehabilitację w sprawie tzw. afery gruntowej. Przecież ktoś z motywów politycznych chciał go ewidentnie wmanewrować w korupcję. Przecież konkretni ludzi z państwowych organów złamali dziesiątki przepisów prawa, posuwając się do zabronionych prowokacji, manipulacji i fałszerstw dokumentów. A jednak okazało się, że winnych nie ma. Nie znalazła ich ani prokuratura, ani sejmowa komisja śledcza.

Żyjemy w państwie, które ma krew na rękach. Nie tylko krew Andrzeja Leppera, ale także 7 osób, których losy poruszono powyżej. I zapewne wielu, wielu innych.

sobota, 23 lipca 2011

Krwawi prekursorzy rewolucji

Kim jest Anders Behring Breivik, człowiek który dokonał bezprzykładnej masakry na wyspie Utoya i prawdopodobnie również sprawca zamachu bombowego w Oslo i jakie były jego motywy? Oficjalne przekaziory nie mają żadnej wątpliwości. To samotny szaleniec, dotkniety zapewne depresją ze względu na małą ilość godzin słonecznych w Norwegii, a poza tym skrajny chrześcijański prawicowiec, faszysta i rasista. Ciekawe, że twierdzą tak te same dziennikarzyny, które jeszcze kilka godzin wcześniej były pewne, że zamachy to oczywiste dzieło terrorystów z Al Kaidy.

Pojawiają się analogie do Amerykanina Timothy'ego McVeigha, który w 1995 roku wysadził w powietrze budynki federalne w Oklahomie, powodując śmierć 168 osób. McVeigh uczynił to w proteście przeciwko narastającemu już wówczas w USA zamordyzmowi. Jednak jego ofiary to przypadkowi ludzie, czego nie można powiedzieć o ofiarach Breivika. Ten wybrał je bardzo precyzyjnie. Ofiarami okrutnej zbrodni na wyspie Utoya padli młodzi ludzie w wieku 16-20 lat, ale nie była to przypadkowa młodzież, tylko członkowie młodzieżówki partii rządzącej, młodzi karierowicze, w większości dzieci polityków. Breivik uderzył boleśnie tam, gdzie nie udało się to naszemu Ryszardowi C., sprawcy ataku na biuro poselskie PiS w Łodzi. Obydwu zamachowców łączy nienawiść do klasy politycznej, uczucie, które w naszych czasach staje się coraz bardziej powszechne i zatacza coraz szersze kręgi.

Można doszukać się także analogii do XIX-wiecznych anarchistów. Walcząc z ówczesnym systemem politycznym, uderzali w tego systemu symbole, a więc głowy koronowane, ich rodziny i przedstawicieli klas uprzywilejowanych. Od bomb i rewolwerów anarchistów szerokim strumieniem popłynęła błękitna krew najlepszych europejskich rodów od Portugalii po Rosję. To było preludium, a finał nastąpił w Rosji w latach 1917-1918. W ciągu kilku miesiecy nastąpiła tam hekatomba rosyjskiej szlachty, której setki tysięcy lub nawet miliony wyrżnieto w okrutny sposób. Nie uczynili tego bynajmniej bolszewiccy siepacze nasłani z Piotrogrodu i Moskwy, lecz zwyczajni, zazwyczaj cisi i spokojni rosyjscy chłopi. Dlaczego?

Rosyjska szlachta z początków XX wieku to byli w większości bardzo porządni ludzie, przychylnie nastawieni do chłopów, wspierajacy ich materialnie i niosący kaganek oświaty na wsi rosyjskiej. Ale to się wówczas nie liczyło. Zapłacili za winy i błędy dziadów i pradziadów i krzywdy mierzone w stuleciach.

Historia lubi się powtarzać. McVeigh, Breivik i Ryszard C. to prekursorzy rewolucji, która dojrzewa od lat. Klasa polityczna nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest znienawidzona. Od lewicy do prawicy. Kiedy nadejdzie dzień gniewu, każdemu przyjdzie zapłacić nie tylko za swoje osobiste przewiny, ale także za wieloletni całokształt. Za arogancję władzy, za przekręty przy prywatyzacjach, za nepotyzm w urzędach i przywileje płacowe nadane sobie prawem kaduka. Za kłamstwa Clintona, Busha i Obamy, za bunga bunga Berlusconiego i obłudę Sarkozy'ego.

środa, 8 czerwca 2011

Następcy doktora Mengele

Przeczytałem w Newsweeku wstrząsający artykuł "Błaganie o śmierć" (jest dostępny w Internecie). Ponad 40-letni dziś Krzysztof Jackiewicz jako nastolatek zapadł na nieuleczalną chorobę mózgu (SSPE). Próbował popełnić samobójstwo, podcinając sobie żyły, ale na nieszczęście mu się nie udało. Choroba doprowadziła do całkowitego paraliżu, ślepoty i głuchoty. Matka Krzysztofa przez 26 lat opiekowała się nim najlepiej, jak umiała. W końcu jej siły uległy wyczerpaniu i musiała oddać syna w ręce państwowej służby zdrowia.

Co teraz dzieje się z Krzysztofem? Oddajmy głos autorce artykułu Violetcie Ozminkowskiej: "jak się poci, jak jęczy, a potem nie ma już siły wydawać żadnego odgłosu(...), kiedy wbijają mu najpierw rurkę przez którą ma oddychać, potem rurkę do żołądka przez którą ma jeść, a teraz rurkę w zarośniętą cewkę moczową. (...) Znów pójdzie mu z bólu piana z ust. (...) On nie widzi i nie słyszy, ale to wcale nie znaczy, że nie czuje bólu. Jeżeli można sobie wyobrazić cierpienie w czystej postaci, on własnie nim jest". Krzysztof wcale nie musiałby tak cierpieć, w czasie "makabrycznych zabiegów", ale odbywają się one "bez znieczulenia, bo żaden lekarz nie chce podać narkozy i wziąc na siebie ewentualnej możliwości zgonu".

Ludzkość dokonała wielkiego postępu od czasów starożytności i średniowiecza. Co takiego umieli np. nasi przodkowie w zakresie torturowania ludzi? Krzyżowanie, palenie na stosie, wbijanie na pal? Ile mogły trwać cierpienia skazańca? Minuty, godziny, w najlepszym razie 2-3 dni. Jak pokazuje przykład Krzysztofa Jackiewicza, dzisiejsza państwowa medycyna potrafi torturować ludzi przez miesiące, lata i dziesięciolecia. W majestacie XXI-wiecznego prawa. Czy za tymi okropieństwami stoi tylko konformizm personelu medycznego, czy może coś więcej? Wcale nie wykluczam motywacji seksualnej. Od zawsze tłumy waliły na najbardziej krwawe i okrutne publiczne egzekucje. Dzisiaj wielką popularnością cieszą się filmy obrazujące najbardziej nieludzkie i potworne zbrodnie, jakie tylko mogą zrodzić się w ludzkiej wyobraźni. Sadyzm jest bardzo rozpowszechnioną dewiacją, a oprócz służb specjalnych szpitale to najlepsze miejsca pracy dla ludzi odczuwajacych przyjemne skurcze penisa lub łechtaczki na widok czyjegoś bólu i cierpienia. A tymczasem świat walczy z "pedofilią".

Doktor Mengele zyskał wielu godnych następców. Nie możemy jednak zapominać, że nie byłoby Mengelego bez Hitlera i jego "Mein Kampf". Nie byłoby cierpień Krzysztofa Jackiewicza i milionów innych ludzi bez ideologów głoszących hasła: "Życie człowieka nie należy do niego samego, tylko do Boga, więc człowiek nie może o nim sam decydować", "Życzeniem Boga jest, aby człowiek cierpiał", "Cierpienie uszlachetnia". To najokropniejsze bluźnierstwa, a ich autorzy mogą liczyć chyba tylko na miłosierdzie Pana Boga. Ja na jego miejscu najpierw pouszlachetniałbym ich, tak jak oni Krzysztofa, a dopiero potem odesłał w niebyt, gdzie jest ich miejsce.

Świętej pamięci profesor Zbigniew Religa wybrał śmierć w domu. Podobnie postąpił Jan Paweł II. Oni dobrze wiedzieli, co może ich spotkać, kiedy wpadną w ręce oprawców w białych fartuchach gorszych od CzeKa i Gestapo. Ludzie, pozwólcie swym nieuleczalnie chorym bliskim odejść z tego świata w domu! Zadbajcie w porę o skuteczne środki przeciwbólowe, choćbyście mieli wydać kupę forsy na łapówki dla lekarzy lub aptekarzy. I podajcie cierpiącym taka ich dawkę, żeby uśmierzyła ból, nawet jeśli to spowoduje, że odejdą do wieczności kilka godzin wcześniej. Bóg was za to nie potepi, tylko wam podziękuje. Bo dla Boga (podobnie, jak dla człowieka nie będącego sadystą) nie ma nic bardziej odrażającego i ohydnego, niż cierpienie innej istoty.


piątek, 3 czerwca 2011

Zbrodnia i wyrok

Jestem bardzo sceptyczny wobec tzw. zbiegów okoliczności. Owszem, czasami się zdarzają, ale na ogół ciąg wydarzeń układa się w chronologiczny łańcuch przyczynowo-skutkowy. Jeżeli więc 1 czerwca 2011 Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie wydaje uniewinniający wyrok na polskich żołnierzy oskarżonych o masakrę ludności cywilnej w Nangar Khel, a 2 czerwca w Afganistanie w wyniku ataku talibów ginie starszy kapral Jarosław Maćkowiak, a dwóch jego kolegów odnosi rany, to na pewno nie jest to przypadek, tylko przyczyna i skutek, z których mozna wyciągnąć interesujące wnioski. Pierwszy jest taki, że afgańscy partyzanci mają źródło szybkiej informacji i błyskawicznie dowiadują się, co dzieje się w Polsce. O innych wnioskach trochę później.

O sprawie Nangar Khel dużo rozpisywała się polska prasa. Można jej wierzyć lub nie, ale dla mnie kilka bulwersujących faktów zostało przedstawionych w sposób wiarygodny. Nie można uważać za normalną i dopuszczalną w jakimkolwiek wojsku sytuacji, w której istniała nieformalna grupa, na której czele stał chorąży, a formalni dowódcy z oficerskimi stopniami byli de facto pozbawionymi znaczenia marionetkami. Ta grupa w teorii i w praktyce kierowała się przesłankami takimi jak rasizm i pogarda dla ludzi z innego kręgu kulturowego, czyli w tym przypadku muzułmanów. Zbrodnia w Nangar Khel nie była pierwszym i jedynym wyczynem tych ideowych faszystów. Również wcześniej w Iraku ci sami ludzi dopuszczali się morderstw na cywilach, ale sprawy zostały zatuszowane.

Udział w kolonialno-rasistowskich awanturach w Iraku i Afganistanie to w chlubnych dziejach polskiego oręża haniebny epizod, o którym przyszłe pokolenia z zażenowaniem bedą się uczyć na lekcjach historii. Wcześniej Polacy walczyli po niewłaściwej stronie tylko wtedy, gdy nie istniała niepodległa Polska i robili to pod przymusem, bedąc siłą wcieleni do obcych armii okupacyjnych. Teraz biorą udział w gnębieniu innych narodów pod polskimi sztandarami. Trzeba jednak przyznać, że na tle wyczynów Amerykanów Polacy i tak na ogół zachowują się przyzwoicie. Trzeba podkreślić, że Nangar Khel to wyjątek. Trzeba oddać cześć porucznikowi Arturowi Prackiemu, który nie tylko zapobiegł dalszej masakrze cywilów, ale miał odwagę nagłośnić całą sprawę.

Wyrok polskiego sądu wojskowego rodzi określone konsekwencje. Minister Klich już zapowiedział awanse dla uniewinnionych żołnierzy. Być może czekają ich też zaszczyty i odznaczenia państwowe, jakie już stały się udziałem politycznych kryminalistów, którzy wysłali polskie wojsko do Iraku i Afganistanu. Mamy więc "bohaterów", a porucznik Pracki zapewne zostanie uznany za "zdrajcę". Najgorsze jest jednak to, że wyrok uniewinniający dla chorążego Osieckiego i jego siepaczy oznaczał jednocześnie wyrok śmierci dla kaprala Maćkowiaka i zapewne wielu innych polskich żołnierzy w Afganistanie. Kto wie, może także dla polskich kobiet idzieci, które zginą w jakimś zamachu bombowym. Każda nieukarana zbrodnia rodzi bowiem następną zbrodnię. Kto jak kto, ale my Polacy powinnismy o tym pamiętać. To Strzałkowo zrodziło Katyń.


środa, 18 maja 2011

Czeczeński trop

Jak podała jedna z rosyjskich stacji telewizyjnych Osama bin Laden zmarł śmiercią naturalną 26.06.2006 roku. Stacja powołuje się na Berkana Jaszara, tureckiego dziennikarza , a w przeszłości agenta CIA. Podano przy tym trochę szczegółów. Schorowany bin Laden miał być strzeżony przez trzech czeczeńskich ochroniarzy. Właśnie oni i parę innych osób byli swiadkami jego śmierci i wiedzieli, gdzie został pochowany. Według Jaszara Amerykanie długo polowali na trójkę Czeczenów, a niedawno udało im się ująć ostatniego z nich, który wyznał, gdzie znajduje się grób bin Ladena. Po pozytywnym zweryfikowaniu tych zeznań Amerykanie urządzili maskaradę w postaci akcji w Abbotabadzie i pochwalili sie światu zastrzeleniem Osamy bin Ladena.

Historyjka, jakich zapewne jeszcze pojawi się wiele. W ilu to różnych miejscach widywano zaginionych w ostatnich dniach II Wojny Światowej hitlerowskich zbrodniarzy Martina Bormanna i Heinricha Muellera. Ba, sam Adolf Hitler miał się wydostać ze swojego berlińskiego bunkra, zgolić wąsy i żyć długo i szczęśliwie w Paragwaju lub Boliwii. Jest jednak coś, co pośrednio uwiarygadnia wersję Berkana Jaszara. Otóż w tym samym dniu, kiedy Rosjanie opublikowali swoje rewelacje, Pakistan poinformował o likwidacji pięciorga czeczeńskich terrorystów, którzy usiłowali dokonać samobójczego zamachu w mieście Kweta. Czeczeni wysadzający siebie i innych muzułmanów w Pakistanie? Jakby mało mieli lepszych obiektów w postaci rosyjskich lotnisk, dworców kolejowych i stacji metra? Może Turek z CIA mówi prawdę, a w Pakistanie właśnie pozbyto się niepotrzebnych już świadków śmierci i pochówku Osamy? Jeden Allah wie, gdzie leży prawda.

Kurwa mać

Przepraszam za ten tytuł, ale są to jedyne słowa, jakie oddają stan mojego ducha i cisną mi się na usta po obejrzeniu we wczorajszym wydaniu Wiadomości TVP1 felietonu poświęconego problemom młodego strażaka spod Wrocławia. Jadąc wraz z kolegami do pożaru, uległ poważnemu wypadkowi drogowemu, w wyniku którego jego obydwie nogi zostały zmiażdżone. W szpitalu we Wrocławiu trzeba je było amputować i... No właśnie, i co dalej. Z felietonu wynika, że rola państwowej służby zdrowia i w ogóle obowiązki naszego państwa wobec poszkodowanego w tym momencie się skończyły. Na zakup protez rozpoczęli zbiórkę jacyś ludzie dobrej woli i udało im się zebrać 500 zł. Telewizja publiczna apeluje do innych obywateli RP o włączenie się do zbiórki, zaznaczając przy tym, że będzie to trudne, bowiem protezy kosztują 200.000 zł.

No to gdzie, do kurwy nędzy, podziewają się nasze składki na ubezpieczenie zdrowotne w ZUS, że nie wspomnę już o coraz wyższych podatkach, skoro brakuje ich na pomoc dla funkcjonariusza państwowej straży pożarnej, który stracił zdrowie, jadąc ratować czyjeś życie? Zabrakło ich, ponieważ wydano je na premie dla wyższych urzędników państwowej administracji? A może na bonusy dla prezesów spółek Skarbu Państwa? A może na wojnę w Afganistanie?

Osobny temat to koszt protez. Dlaczego kosztują tyle co nowy samochód najwyższej klasy? Kto ustalił taką cenę i kto ja zaakceptował? Bo to chyba nie cena ustalona na wolnym rynku, tylko cena wzięta z sufitu przez producenta i zaakceptowana przez jakiegoś państwowego urzędnika, który raczył dopuścić ten towar do obrotu. Tańszych protez zapewne nie raczył. Ile za to wzięła ta skorumpowana szuja i w jakiej proporcji podzieliła się ze swoimi partyjnymi kolesiami, którzy mianowali ją na odpowiednie stanowisko?

Państwową służbę zdrowia trzeba po prostu unicestwić. Wyrwać z korzeniami, zaorać i pokryć kilkumetrową warstwą betonu, jak w przypadku uszkodzonego reaktora w Czarnobylu. Innego konstruktywnego wyjścia nie ma.